#303 Muzyce Zaufała: Marika Marta Kosakowska
Marta
Kosakowska znana większości jako Marika przeszła
ogromną przemianę. Z zawsze uśmiechniętej, pełnej energii i w oczach odbiorców
nieposiadającej miejsca na gorsze chwile dziewczyny, stała się dojrzalszą i w pełni świadomą artystką . Za
każdym razem, gdy używam słowa przemiana, mam wrażenie, że nie do końca ono
tutaj pasuje. To raczej naturalny, oczywisty rozwój sytuacji. Serdecznie zapraszam
Was do lektury, bo spotkanie z Mariką Martą Kosakowską było dla mnie momentem
wyjątkowym i bardzo inspirującym. Jestem przekonany, że oczaruje również i Was.
![]() |
Marta Kosakowska fot. Paweł Florczak |
Zaufaj
Muzyce: Spring Break to w dużym stopniu festiwal debiutantów. Czy obecnie czujesz się ponownie jak debiutantka po tak dużej zmianie, która zaszła wraz z „Martą Kosakowską”?
Marika: W kontekście tego, co robiłam przez ostatnie kilkanaście lat, to co proponuję na najnowszej płycie jest wejściem na nieznany mi dotąd teren. Niewiele osób pamięta mój udział w Breakbeat
Propagandzie, z którą występowałam dwanaście lat temu. W świecie muzyki elektronicznej nie mam nazwiska, nie jestem
wyrobioną marką, dopiero startuję, więc można to uznać rzeczywiście za debiut.
Zaufaj
Muzyce: Dziś zapewne sporo osób może usłyszeć ten materiał po raz pierwszy. Czy wychodząc na scenę czujesz podobne emocje, gdy grałaś materiał z debiutanckiego albumu i pokazywałaś po raz pierwszy swoją tożsamość sceniczną?
Marika: Jest trochę inaczej, skłamałabym, gdybym powiedziała, że czuję się dokładnie tak samo. Mniej więcej pamiętam, co wówczas przeżywałam, że bałam się jeszcze nie znając reakcji ludzi, nie wiedząc czy mnie pokochają, zaakceptują, czy im się to spodoba. Startowałam z zupełnie innej pozycji świadomości i doświadczenia. To ostatnie odróżnia mnie od debiutantów. Znam swoje mocne i słabe strony, wiem, co działa i nie muszę udowadniać swojej wartości, jako artysta. Muszę zrobić coś znacznie trudniejszego – zmienić zdanie ludzi, którzy mają na mój temat zdanie już wyrobione. Wydaje im się, że „Ta Marika to takie reggae, już to znamy, ja nie lubię reggae, więc nigdzie nie idę”. Mają swoje przyzwyczajenia i słusznie, bo sama pozwoliłam im je mieć. Z pozycji wyrobionego już przekonania,
oceniają. To, co dziś przywozimy zupełnie odbiega od tego wyobrażenia, a ja mam trudną rolę, aby to myślenie zrewolucjonizować, zmienić, powiedzieć „Nie, nie – dziś mam coś całkiem nowego”.
Zaufaj
Muzyce: Trudno było Ci odciąć pępowinę od środowiska reggae? Co było momentem przełomowym, decydującym o tym, że trzeba iść dalej?
Marika: Zawdzięczam wiele
wspaniałych lat publiczności i środowisku reggae. Rodzące się dziecko uwalnia się
od pępowiny nie dlatego, że ma do niej jakiś awers, po prostu w pewnym momencie wszystko zmierza
ku takiemu finałowi i jest to oczywisty, naturalny rozwój sytuacji. W moim przypadku również nie było to powzięte postanowienie, że oto muszę skończyć z reggae i o! zrobię to teraz. Co dalej? Może muzyka elektroniczna? Wcale nie mam zamiaru
wskoczyć z jednej subkultury w drugą, przeflancować się z wokalistki
reggae’owej na elektroniczną. Będę pisać piosenki adekwatne do tego, co
przeżywam aktualnie i co mnie w muzyce pociąga, a nie schlebiać gustom danego
środowiska.
Zaufaj
Muzyce: Tworząc w środowisku reggae wiele się nauczyłaś.
Marika: Oczywiście. Zdobyłam bezcenne doświadczenie,
umiejętności i przyjaźnie. Ale nie da się ukryć, że zawsze zajmowały mnie inne
gatunki muzyczne. Moje płyty nigdy nie były stricte reggae’owe. Za sprawą Bass
Medium Trinity przypisano mnie do tej stylistyki, mimo że już od debiutanckiego solowego „Plenty” reggae było
tylko jednym ze składników, wcale nie dominującym. Nie mieściłam się
w ryzach środowiska reggae, myślałam w poprzek kanonów, które tam zostały ustanowione, jako jedynie słuszne, a nie mieszcząc się w nich miałam zasznurowane usta, co mi nie odpowiadało. Chcę znowu poczuć wolność artystyczną i mieć nieskrępowaną możliwość wypowiedzi. W tej chwili bardzo komfortowo
czuję się w muzycznym otoczeniu jakie album „Marta Kosakowska” prezentuje. Co będzie dalej- zobaczymy. Ciągnie mnie ku minimalizmowi jeśli chodzi o liczbę użytych środków, czyli żeby nie było na przykład i basu, i perkusji, i klawiszy, i saksofonu, i smyczków, i tego i owego, tylko, żeby w piosence były trzy lub cztery instrumenty i ludzki głos, aby było mniej, ale bardziej konkretnie i
wysmakowanie. Czasem im się słabiej śpiewa tym więcej nagrywa się chórków unisono, żeby zamaskować niedoskonałości emisyjne albo z kolei harmoniami
uatrakcyjnić kiepską melodię. Podobnie jest z instrumentami. Gdy nagra się ścieżkę gitary, która jest dość ciekawa, ale nie łapie za serce, nagrywasz na nią kolejne, powielasz, dodajesz pogłosy i efekty. Pociąga mnie bezkompromisowość – żeby była jedna ścieżka, ale jaka! W tym kierunku chciałabym pójść.
Zaufaj
Muzyce: Czujesz już pełną swobodę muzyczną?
Marika: Zdjęłam chomąto takiej służebności wobec konwencji, w tym znaczeniu, że czuję, że nic nie muszę. Tak, jest to
poczucie swobody. Jedyne, co mnie w tej chwili ogranicza, to ewentualnie umiejętności, które ciągle rozwijam, bo chodzę na lekcje emisji głosu. Sprawa jest więc
rozwojowa. Mam wrażenie, że ten rodzaj ograniczenia będę czuć zawsze i cieszy mnie to, bo to popycha do
przodu, rozwija. Drugą sprawą jest
samopoczucie. Miewamy lepsze i gorsze dni. Raz czujemy się jak królowie życia, a czasami trochę słabiej. Na scenę trzeba wejść i być królem, jakby dziś miał być najlepszy dzień twojego życia. Czasem to przychodzi naturalnie, a
czasem trzeba o to zawalczyć. To, co najważniejsze było do zrobienia, czyli powiedzieć sobie „Dość, nie rób tego, co ci się wydaje, że od ciebie ludzie wymagają. Skoro masz
ogromną przyjemność w pisaniu po polsku, a rzadko kto pisze teraz
po polsku, to pisz. Nie porównuj się z innymi bandami, artystami, którzy tworzą po angielsku i wyjeżdżają na zagraniczne festiwale”. Kiedy na etapie koncepcyjnym mówiłam o mojej ostatnio
wydanej płycie, że chcę, żeby była świeża, elektroniczna, po polsku,
słyszałam głosy, że to się nie uda. Że polskie teksty brzmią żle w
nowoczesnej muzie, że lepiej po angielsku. Wkurza mnie to, że największym komplementem dla artysty, który jest polskim twórcą i działa tutaj jest, kiedy ktoś mu powie „O super! To nie brzmi, jak z Polski!”. Kurcze, to brzmi jak policzek, nie jak
komplement, a dla nas ciągle to jest komplement. Nawet dzisiaj, tutaj,
wiele talentów na takim festiwalu jak Spring Break usłyszy te słowa i pomyśli sobie „Ale ekstra!”.
Zaufaj
Muzyce: To prawda, z pewnością część osób na to liczy.
Marika: Chciałabym, żeby ludzie, którzy usłyszą nas gdzieś za granicą usłyszeli utwory śpiewane po polsku i napisali to, co ja
czasami czytam pod swoimi piosenkami i z czego jestem niezwykle dumna: „I don’t understand a word but it’s brilliant. I love it, I can feel it”. Lubię, gdy w komentarzach zdarza się wymiana tłumaczeń, gdy osoby, które właśnie nie rozumieją tekstów chcą poznać treść, bo coś ich ruszyło, zagrało na ich wrażliwości. Nie o to mi chodzi, żebyśmy pisali o krajowych problemach,
hermetycznie, a zwyczajnie nie traktowali po macoszemu naszego języka. Trudniej jest pisać w nim, ale z drugiej strony jak nasza muzyka ma
nie być obciachowa, jak ma się rozwijać, jeśli nie tworzymy w naszym języku? Będziemy ciągle tkwić w estetyce lat dziewięćdziesiątych, bo tak grają w dużej mierze popularne stacje radiowe. Albo
zrzynać jeden do jeden z zagranicznych utworów. Nic się w tej
kwestii nie zmieni, jeśli będziemy tworzyć wyłącznie z nadzieją, że gdzieś tam nas usłyszą i wezmą za swoich.
![]() |
Marta Kosakowska fot. Paweł Florczak |
Zaufaj
Muzyce: Jak wielką zmianę widzisz w odbiorze publiczności na nowe brzmienie?
Marika: Gigantyczną.
Zaufaj
Muzyce: Co jest główną cechą?
Marika: Przede wszystkim mam wrażenie, że przychodzą trochę starsi ludzi. Piętnastoletnie dziewczynki raczej się nie pojawiają, bo nie bardzo mają tutaj czego szukać. Porzuciłam też to popowe myślenie, że trzeba zadowolić wszystkich i tak napisać, aby trafić do każdej grupy wiekowej. Moja publika to ludzie,
którzy starają się przeżyć życie świadomie i są w pewien sposób refleksyjni, czyli gdy przydarzy im się coś, zastanawiają się nad tym, co to może oznaczać. Jeśli jest to doznanie przyjemne zastanawiają się jak zrobić, aby było tego więcej, a jeśli nieprzyjemne, co zrobić, żeby tego w przyszłości uniknąć. To wcale nie jest takie oczywiste, ludzie
nie żyją refleksyjnie. W każdym razie takie grono zaczęło przychodzić. Inaczej wyglądają, inaczej się zachowują na koncertach. Dawniej było więcej pokrzykiwań, aby zagrać jakiś numer, chcieli skakać, chcieli bardziej energetycznie, pod
piweczko. W tej chwili jest większe skupienie na każdym słowie i dźwięku. Mam
znakomitych muzyków a album nie jest zagrany identycznie, bo na koncertach jest
na przykład więcej saksofonu, więcej Tomka Busławskiego.
Zaufaj
Muzyce: Wiele osób jednak oczekuje zmiany chociażby w aranżacji na koncertach, chcą usłyszeć nieco więcej.
Marika: Wiesz, co definiuje koncert jako odbiegający od płyty i lepszy? To, że na albumie nie ma perkusji zagranej w studio,
tam było wszystko układane, robione przez producentów. Na koncertach są żywe bębny i to robi
ogromną różnicę energetyczną, bo koncert pulsuje. Na płycie chórki
nagrywam sobie sama, na koncertach brzmienie jest bogatsze, bo harmonię tworzą ze mną dwa męskie głosy: Archie
Shevsky’ego i Buslava. Gramy dziś o 18.00, więc o wczesnej porze, jest jasno, nie możemy
pokazać przepięknych wizualizacji. Pewnego dnia przyszedł na nasz koncert człowiek, który zajmuje się wizualizacjami w TR, Gwidon Wydrzyński i powiedział: „Koncert super, ale wizuale beznadziejne.
Chcecie pogadać – zapraszam.” Mieliśmy wtedy
jakieś dwa sample podróży kosmicznych jako obraz w tle i faktycznie nie
wyglądało to zjawiskowo. Razem z Gwidonem do każdej piosenki nagraliśmy etiudę filmową – jest chodzenie nad rzeką, boks, siedzenie w
wannie. Wyszła z tego bardzo intymna opowieść. Osoba, która jest na koncercie od początku do końca, spędza ze mną dzień.
Zaufaj
Muzyce: Osoba, która przychodzi na koncert jak powiedziałaś – spędza z Tobą dzień, czyli wpuszczasz ją do swojego świata. Nie bałaś się takiego obnażenia przed publicznością?
Marika: Pewnie, tym bardziej, że wcześniej byłam dziewczyną jakby w zbroi. Taką zbroję zakłada wielu
ludzi, którzy wchodzą na scenę i zaczynają funkcjonować w przestrzeni publicznej. Każdy z nas rodzi się berbeciem. W każdym z nas jest pamięć tego, że był kruchy, delikatny. Następnie jest pamięć jak się uczył jeździć na rowerku i wywracał, pamięć pierwszych klasówek, które napisał źle. Generalnie znamy siebie najlepiej i wiemy
o wszystkich chwilach swojej wielkości, ale też o swojej słabości. W momencie, kiedy wchodzisz na scenę starasz się możliwie ukryć pamięć tych niedoskonałości, chcesz pokazać siłę.
Zaufaj
Muzyce: Zawsze Ci się to udaje?
Marika: W tej chwili? Absolutnie nie, ja tego już nie robię, ale przez całe lata usiłowałam tak działać. Wydawało mi się, że tylko to zasługuje na ludzką uwagę i wyłącznie w ten sposób jestem w stanie przyciągnąć odbiorców, zaskarbić ich miłość i sprawić, że będą ze mną. Nie przyszło mi do głowy, że to jest półprawda. To nie tylko moje osobiste usiłowanie, robi tak większość debiutantów, którzy starają się zaprezentować od jak najlepszej strony. Moim zdaniem to doprowadza
do konfliktu wewnętrznego, powodując szybkie wypalenie. Kiedy pozwolę sobie na bycie człowiekiem w pełni, a nie wyłącznie wykrojem mnie, dopiero wtedy to będzie miało prawdziwą wartość, będzie stuprocentową prawdą. To bardzo uwalniające. Wczoraj po koncercie rozmawialiśmy z Arczim, że on mnie pamięta, bo grywał zastępstwa jeszcze w starym zespole, rzucającą się w tłum i widzi, że wciąż we mnie to siedzi, choć obecnie jest trochę przykryty kocem.
Zaufaj
Muzyce: Nie brakuje Ci trochę tego?
Marika: Brakuje mi stage
divingu! (śmiech). No ale całą jesień i zimę graliśmy
koncerty w klubach, bardziej intymne i klimatyczne, przez co też prowadziłam koncert w stonowany sposób opowiadając dużo między piosenkami. Nie było rzucania się w
tłum. Teraz startuje sezon letni: festiwale i juwenalia, duże plenery, muszę
popracować nad nową formułą. Niby doświadczenie, a człowiek wciąż musi szukać
sposobu, eksperymentować…
Zaufaj
Muzyce: To chyba dobrze, w przeciwnym razie…
Marika: …byłby koniec, zwyczajne rzemieślnictwo. Szykują się letnie koncerty i musimy zagrać więcej energetycznych rzeczy, bo po prostu nie będzie nastroju. Mam nadzieję, że będzie okazja, aby się w tłum nieraz rzucić, zaśpiewać i zagrać świeże odkrycia Marty Kosakowskiej i tę
wrażliwość ostatniego albumu, ale też nie wypierać się Mariki, którą ludzie znają.
Zaufaj
Muzyce: Podoba mi się Twój ogromny dystans.
Marika: Wydając płytę tak bardzo w poprzek tego, czego się po mnie spodziewano, dystansując się od swojego
dotychczasowego dorobku, liczyłam się z tym, że stracę wszystko. W momencie, gdy stajesz nad taką przepaścią i myślisz sobie: „Skaczę!”, zyskujesz odwagę. A kiedy taki skok przeżyjesz, jesteś
bardziej zrelaksowany. Poza tym świadomość kim się jest daje jakiś rodzaj
dystansu. Ja wreszcie wróciłam do tego, co mnie dawniej bardzo zajmowało, a co
porzuciłam. Dawnaście lat temu tutaj, w Poznaniu śpiewałam u boku
drum’n’bassowej Breakbeat Propagandy i działającego w klimacie miękkiej
elektroniki Kameral Projekt. Moja ostatnia płyta nie wzięła się znikąd.
Zaufaj
Muzyce: Siedziało to w Tobie widocznie jeszcze głębiej niż reggae.
Marika: Skupiłam się na reggae, bo pomyślałam, że w tym jest miejsce dla mnie i wyłącznie w tym. Był to błąd, bo zrezygnowałam z obu elektronicznych projektów. Wyoutowałam się z tego środowiska, przestałam się orientować, co się w nim dzieje. Wiem, że ludzie, którzy poznają mnie dopiero teraz i sięgną po moje wcześniejsze rzeczy będą w szoku.
Zaufaj
Muzyce: Z pewnością będzie też grono, które przyjdzie na Marikę, która powinna zagrać reggae. Trochę się zdziwią!
Marika: Może tak być. W Poznaniu pamięta mnie trochę publiczności jeszcze z grania z BreakBeat Propagandą i to byli odbiorcy, których reggae nie interesowało. Podejrzewam, że ucieszyli się, że wróciłam do macierzy, bo dla nich tutaj była moja baza. Ostatnio graliśmy w Blue Note koncert akustyczny, więc już mogli spostrzec zmianę.
Zaufaj
Muzyce: Czy dla Ciebie Twoje poprzednie piosenki są już nieaktualne, na przykład jeśli chodzi o warstwę tekstową?
Marika: Różnie. Ale to było szczere wtedy, kiedy było
pisane,
jest to swego rodzaju opowieść, proces. Niektórzy ludzie, którzy pierwszy raz trafią na mnie poprzez jedną z tych piosenek, które wydają mi się dziś niedorzeczne, być może wejdą do mojego świata przez tę piosenkę i przemierzając tę ścieżkę, którą ja przeszłam, dotrą do punktu, w którym ja jestem dziś i się spotkamy. Gdyby trafili na moją dzisiejszą twórczość być może byłoby to za dużo, albo właśnie zbyt poważnie, bo potrzebują czegoś bardziej przyswajalnego na ten moment w ich życiu. Nie należy się tego wypierać. Stare utwory również są prawdziwe, to też ja je wtedy śpiewałam i to, kim byłam, doprowadziło mnie do tego kim jestem dziś.
Zaufaj
Muzyce: Za Tobą trasa koncertowa, było również wiele teledysków. Planujecie kontynuację promocji albumu czy szykujecie kolejny album?
Marika: Mam plany na kolejny album, ale na razie w
powijakach. Gramy ostatnio wydaną płytę od niedawna. Będziemy to jeszcze robić.
![]() |
Marika Marta Kosakowska - "Antydepresanty" źrodło zdjęcia: matras.pl |
Zaufaj
Muzyce: Jesteśmy na etapie również premiery Twojej książki. Powiedz proszę coś więcej o tym projekcie. Jest ona dla Ciebie formą terapii?
Marika: Oczywiście. Wszyscy artyści to robią publikując
cokolwiek. Jesteśmy tak zadziwieni tym, co nam się przytrafia i co w nas się dzieje, że sami nie wiemy, co o tym myśleć. Chcemy się tym podzielić z innymi, żeby razem ustalić, co o tym wszystkim sądzić. Szukamy akceptacji i oczywiście, że dokonujemy autoterapii. Jeśli człowiek nie musi tego robić to zwyczajnie tego nie robi. Artysta z kolei
ma potrzebę wdrapania się na drzewo
i krzyknięcia „Hej! Tutaj jestem, popatrzcie na mnie i
posłuchajcie, bo mam coś do powiedzenia. Ludzie – żyjcie pełnią życia, jest cudownie, istniejemy! Traktujmy się dobrze bo czas jest ograniczony”. Masz potrzebę wyrzucenia tego z siebie i nie zaznasz
spokoju, póki tego nie ogłosisz.
Wracając do tematu książki. Zadzwoniło do mnie wydawnictwo w osobie Kuby Frołowa,
który usłyszał wywiad ze mną w Trójce. Nie wiedział o moim istnieniu więcej niż to, że była taka dziewczyna, która prowadziła The Voice of
Poland.
Był więc zaskoczony tym, jak myślę i mówię, kiedy mogę mówić pełnymi zdaniami.
Spytał, czy nie miałabym ochoty czegoś napisać. Na początku trzeba było ustalić, że nie będzie to celebrycka autobiografia.
Jestem za młoda i nie mam takiej mądrości życiowej żeby ludziom mówić jak żyć i co należy ubrać na imprezę w ogrodzie. Ale skończyłam polonistykę i po cichu zawsze marzyłam o napisaniu czegoś.
Zaufaj
Muzyce: Polonistyka, którą studiowałaś, pomogła Ci w napisaniu książki? Czujesz, że miałaś dzięki temu lepszy warsztat?
Marika: Zdecydowanie. Również trochę utrudniała, bo miałam poczucie własnej nikczemności, marności w obliczu tego, co w życiu przeczytałam. Zaproponowałam wydawnictwo w postaci albumu, który będzie zarówno do poczytania, jak i oglądania. Umieściłam w nim piosenki, te najlepsze teksty.
Wybrałam się też na targi plakatu w Warszawie. Maczało w nich palce „Don’t Panic, We’re From Poland”, ambasadorzy polskiej twórczości za granicą. Na stoiskach zobaczyłam dobre prace, zapisywałam nazwiska autorów. Tak znalazłam Sylwię Wilk. Okazało się, że mamy fajny kontakt i podoba jej się pomysł. Następnie pojawiły się lekkie schody, bo wydawnictwo jednak obawiało się takiej
dwuelementowej formy książki i poprosiło, żebym podzieliła tekst na rozdziały, a każdy z nich poprzedziła opowiadaniem, które będzie dawać kontekst trochę biograficzny, a trochę interpretacyjny. Tak się stało – jest dwadzieścia rozdziałów. Co istotne, Paweł Jan Nowak, odpowiedzialny m.in. za mój fanpage, oprawę graficzną, okładki i wszystkie te ładne rzeczy, wpadł na pomysł, żeby skorzystać z aplikacji Tap2C w oryginalny sposób. Osiem
rozdziałów jest opatrzonych takimi ikonkami. Wystarczy
zainstalować darmową apkę w telefonie, zeskanować wspomnianą ikonkę i na telefonie masz
mnie czytającą i opowiadającą Ci prosto w oczy. Do tej pory korzystano z tej aplikacji tak,
że odsyłała ona do materiałów dodatkowych, np. zdjęć. U nas z kolei ja czytam do kamery, czyli
bezpośrednio do czytelnika dany rozdział w całości i dodatkowo dokonuję dygresji. Dzięki pomysłowi Pawła książka
ożywa. Wyszła ładna rzecz, do oglądania, czytania, słuchania. To nie jest
celebryckie opowiadanie typu „od zera do bohatera, jak z dziewczyny z
wielodzietnej rodziny z Łomży stałam się Mariką, która prowadzi telewizyjne show w publicznej
telewizji”. Nie chciałam tego.
Zaufaj
Muzyce: Niestety wiele osób nadal może tak pomyśleć.
Marika: Nie opisuję tam telewizyjnej przygody, bo to nie jest najważniejsze doświadczenie w moim życiu, a to właśnie o tych najważniejszych chciałam pisać.
Zaufaj
Muzyce: Będzie być może część osób, które nie sięgną po książkę, ale stwierdzą, że skoro i śpiewa, występuje w telewizji, do tego pisze książki to musi być celebrytką. Jak robi wszystko to znaczy, że nie umie nic.
Marika: A niech sobie myślą, co chcą. Premiera jest
18 maja. Pierwsze spotkanie i podpisywanie na Warszawskich Targach Książki na
Stadionie Narodowym. Jestem z niej dumna.
Zaufaj
Muzyce: Serdecznie dziękuję za rozmowę!
Zapraszamy na nasz facebookowy profil!
![]() |
www.facebook.com/zaufajmuzyce |
Komentarze
Prześlij komentarz
Czekam na Twoją opinię! :)