#293 RECENZUJEMY: Rihanna - "ANTI"

Rihanna - "ANTI"
okładka albumu



Trzy i pół roku bez nowej płyty to zdecydowanie długa przerwa jak na Rihannę. Wokalistka przyzwyczaiła nas, że wydaje albumy rok po roku, zawsze w listopadzie. Jedynie między "Good Girl Gone Bad" a "Rated R" mieliśmy dwuletnią przerwę. O "ANTI" mówiło się już od dawna. Pierwszym zwiastunem miał być utwór "FourFiveSeconds", nagrany przy współpracy z Kanye Westem oraz Paulem MacCartneyem. Już tu Rihanna znacznie uciekła brzmieniem od dotychczasowej stylistyki. Następnie mieliśmy "American Oxygen", który totalnie obszedł się bez echa i "Bitch Better Have My Money" znany z kolei większości. Napięcie rosło, każdy wiedział, że rzeczy zbliża się coś wielkiego, a mimo to wszystko było wielką niewiadomą. Aż do teraz, a konkretnie do 28 stycznia. W czwartek nad ranem w sieci zadebiutował ósmy album Rihanny zatytułowany "ANTI". Album, który ma otworzyć zupełnie nowy rozdział w jej karierze. 

7 października ubiegłego roku obyła się prezentacja okładki albumu. Wśród siedmiu obrazów artysta wraz z piosenkarką odsłonili okładkę albumu, przedstawiającą młodą dziewczynkę z oczami przesłoniętymi złotą koroną, trzymającą czarny balon. Kolejne malowidło to ta sama dziewczynka, tym razem obrócona tyłem. Wśród obrazów znalazły się również wiersze zapisane alfabetem Braille’a. Nadchodzący album jest  pierwszym wydawnictwem, które wykorzystał ten właśnie alfabet. Dzięki temu także osoby niewidome będą mogły w pełni poznać artwork za pomocą dotyku.

Muszę przyznać, że „ANTI” przysporzyło mi nie lada problemu, jeśli chodzi o jego ocenę. Po pierwszym odsłuchaniu nie miałem pojęcia, jak się do niego odnieść. Z jednej strony przedstawia (znaną głównie bliżej zainteresowanym) silną, niezależną i bardzo niegrzeczną Rihannę. Z drugiej zaś wszystkie utwory zyskały znacznie więcej kobiecości, a w konsekwencji ciekawego charakteru i szlachetności. Emocje jednak nie opadają. Obecnie mija drugi tydzień od premiery, a dyskusja trwa. “ANTI” w niesamowity sposób przejęło 1. pozycję na liście Billboard 200, po tym, jak Rihanna wspólnie ze znaną na całym świecie platformą TIDAL i Samsungiem, obdarowała swoich fanów 1 milionem bezpłatnych pobrań wydawnictwa (promocyjne kody zostały błyskawicznie wyczerpane).

Wszystko mogłoby wydawać się pięknie, jednak sprawa ta kryje prawdopodobnie więcej niż może nam się wydawać. Po podpisaniu przez wokalistkę kilkumilionowego kontraktu z firmą Samsung, to właśnie za pośrednictwem aplikacji dostępnej na smartfony (rzecz jasna promowanej przez Samsung Galaxy) odbyła się ponad 8 tygodniowa promocja albumu. Na koniec niestety nie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, bowiem po otwarciu tzw. ostatniego, ósmego pokoju w aplikacji wciąż przyszło nam czekać kolejne dni do premiery. Plotka głosi, że to właśnie Samsung wykupił milion egzemplarzy „ANTI”, przez co po kilkunastu godzinach album pokrył się platyną.




Mijały kolejne dni, plotkowano również o rzekomym występie Rihanny podczas jubileuszowego pięćdziesiątego finału Super Bowl, bowiem wokalistka znalazła się w spocie promującym to wydarzenie. Jak już wiemy – do występu nie doszło, a może nawet nigdy nie było o nim mowy? Barbadoska artystka miała również wystąpić podczas rozdania najważniejszych nagród muzycznych Grammy, jednak z powodu choroby musiała odwołać swój występ. Wszystko w konsekwencji przyczyniło się do znacznego spadku w notowaniach na całym świecie, mimo dostępności wersji fizycznych krążka. Szkoda, bo album ma potencjał. 

Do tej pory krążki Rihanny obfitowały w dziesiątki przebojów, przemierzały przez różnorodne style muzyczne, począwszy od popu, przez reggae, ocierając się o rap i kończąc na r&b. Niejednokrotnie nas zaskakiwały (Bitch Better Have My Money), budziły kontrowersje (S&M), rozczulały (Stay), a do niektórych do dziś doskonale bawimy się na imprezach (Only Girl). Choć niektórzy twierdzą, że okres świetności Rihanny już minął, to ja tak naprawdę dopiero teraz jestem ciekawy tego, co jeszcze nam zaprezentuje. Na „ANTI” wszystko wydaje się być szczere, nieprzekombinowane, ale jednak niezmiennie drapieżne i odważne.

Na pierwszy singiel promujący to wydawnictwo wybrano utwór „Work”, nagrany z udziałem Drake’a. Utwór chwytliwy, choć zdecydowanie zaliczyłbym go do jednego ze słabszych na albumie. Mimo stosunkowo sporego potencjału radiowego, nie poradził sobie najlepiej w notowaniach. Z pomocą nie przyszedł również klip, który zwyczajnie wieje nudą. O wiele lepiej na jego miejscu sprawdziłby się utwór ‘Kiss It Better’, który w ciekawy sposób łączy vintaegowe brzmienie z nowoczesnym beatem, z wplecionymi w tle szarpnięciami o struny gitary elektrycznej. Choć tekst nie powala, utwór robi wrażenie i myślę, że można go nazwać wizytówką tego albumu. Kipi on również zmysłowością, jednak nie w nadmiarze, z wyczuciem.

Album otwiera utwór „Consideration”- kompozycja krótka, nieprzekraczająca trzech minut, ale z charakterem oraz swego rodzaju surowością i chłodem. Doskonałe odniesienie do tytułu i zapowiedź tego, że zawartość „Anti” będzie całościowo pod prąd panującym trendom?

Podobny charakter prezentują „Desperado” oraz „Woo”. To zdecydowanie najcięższe w odbiorze utwory, zniekształcone, epatujące mrocznym klimatem. Tak jak na poprzednich albumach mogliśmy usłyszeć podobne brzmienie wyłącznie w nielicznych, krótkich urywkach, tak tutaj stanowią one istotny element albumu. Tak jak pierwszego z nich słucham z przyjemnością, tak drugi  lekko mnie irytuje, jest po prostu męczący.

Im dalej w głąb albumu, w tym ciemniejsze rejony duszy Rihanny się zagłębiamy. Druga część albumu zdecydowanie podbiła moje serce. Nieprzekombinowana, emocjonalna, i chyba szczera, bo wiele w niej tekstów o samotności i wyczekiwaniu prawdziwej miłości. Rihanna zarówno w wywiadzie dla Vanity Fair, jak i w programie Ellen Degenerees przyznała, że po wielu nieudanych związkach i problemach związanych z ciągłym życiem na walizkach, bardzo ciężko jest budować trwałą relację. Obecnie postanowiła skupić się na pracy i jest przekonana, że pewnego dnia spotka odpowiednią osobę, z którą naprawdę będzie chciała być, bo jeśli chodzi o miłość to nic tu nie może być na siłę. Nic jednak dziwnego, że będąc niemal cały rok w trasie, spotyka się wyjątkowo mocno z samotnością. Na pograniczu obu klimatów jest utwór „Needed Me” z intensywnym beatem w klimacie r&b, jednak nie obyło się tutaj bez elektronicznych wstawek. Potencjał na singiel niezbyt duży, ale sama kompozycja zdecydowanie godna uwagi.

Pora zwrócić uwagę na moim zdaniem najmocniejsze momenty tego albumu prezentujące Rihannę w nowym świetle, Rihannę, której chce się słuchać jeszcze dłużej. „Love On The Brain” to kompozycja odwołująca się do klimatów retro. Jest to przepiękna ballada, w której wokal Barbadoski naprawdę zaskakuje, jest doskonale wyeksponowany i przyznam szczerze, że urzekł mnie całkowicie. Podejrzewam, że takiej Riri jeszcze nie słyszeliście. Wokalistka zachwyca też szeroką skalą głosu, zaśpiewanie tego utworu live z pewnością będzie ją kosztowało sporego wysiłku i skupienia. Warto zwrócić uwagę również na „Never Ending”, utwór, w którym na pierwszy plan wysuwają się bardzo tym razem delikatny wokal Rihanny i towarzystwo akustycznej gitary. Choć jest to naprawdę bardzo prosta kompozycja, być może przez część zostanie uznany nawet za nudną, to jednak pod względem charakteru jest absolutnym przeciwieństwem do pierwszej części „ANTI”. Podobnie jest w przypadku utworów „Same Ol’ Mistakes” oraz „Close To You”. Pierwszy z nich to cover niszowej australijskiej grupy Tame Impala. Brzmieniowo jest tu podobnie do oryginału, niemal identycznie, mrocznie, hipnotyzująco. Dobrze, że nie zdecydowano się tu mieszać zbyt mocno, bo efekt finalny mógłby być przeciwny. Jest dobrze, jednak warto może postawić sobie pytanie, czy jeśli cover jest jednym z bardziej chwytliwych momentów albumu, to czy aby na pewno świadczy to dobrze o Rihannie? Drugi z wymienionych to z kolei przepiękna, prosta ballada przy akompaniamencie fortepianu. Nieczęsto słyszymy wokalistkę w takim repertuarze, dlatego to spokojne zamknięcie albumu jest wręcz kojące.

Prawdopodobnie powinienem wspomnieć również o utworach wyjątkowo krótkich, bo oscylujących w granicach 2 minut. Zaliczyć do nich należy „James Joint”, „Yeah I Said It” i „Higher”. Według mnie jedynie ostatni jest muzycznym diamencikiem tego albumu, reszty, niestety, ale mogłoby nie być. Choć może trochę przekrzyczany, to jednak niezwykle przejmujący, bo kontrast między linią melodyczną, a głosem Rihanny jest wyjątkowo kłujący w uszy.




Niedługo startuje trasa koncertowa promująca to wydawnictwo, zatytułowana, jak można się domyślić „ANTI World Tour”. Barbadoska wokalistka zagra podczas jej trwania 41 koncertów w Ameryce Północnej, jak i 28 w Europie, w tym 5 sierpnia w Warszawie. Choć pierwsze terminy już uległy zmianie, organizatorzy uspokajają, że koncert w Polsce nie jest zagrożony. Supportem podczas trasy będzie The Weeknd znany m.in. z przeboju „Can’t Fell My Face” jak i Big Sean.

Opinie na temat albumu są naprawdę bardzo różne, ale według mnie to bardzo dobry znak, bowiem szybko nie stanie się on obojętny. Fakt, że nie króluje na podium wszelakich zestawień muzycznych na całym świecie być może też nie jest już tak istotny? Może tym razem przede wszystkim warto wsłuchać się tutaj w muzykę i zapomnieć o towarzyszących niemal od początku kontrowersjach związanych z postacią Rihanny? „ANTI” rzeczywiście jest wbrew dotychczasowej twórczości artystki. Nie jest to wielka zmiana, nie tak szokująca, jak można było oczekiwać po zapowiedziach, ale zmiana pozytywna. Mnie ten album w pełnie jednak nie satysfakcjonuje, ale wiem, że od teraz jeszcze bardziej będę miał twórczość Rihanny na oku, bo może przygotować dla nas jeszcze coś naprawdę doskonałego. Na „ANTI” mamy tego jedynie zapowiedź. Sięgnijcie po ten album, myślę, że zaskoczy pozytywnie również i Was. 


OCENA:

8.0 / 10.0 


Zapraszamy na nasz facebookowy profil!






Komentarze

Popularne posty